Trudno się mówi...
Komentarze: 2
Dzisiaj padl mój wzór "idealnej" milości. Wszystko zaczelo się tak: Jest sobie rok 2001 coś okolo 4 Grudnia. Po kólku teatralnym Wiktor pyta się mojej przyjaciólki Karoliny czy będzie z nim chodzila. K. po krótkim namyśle się zgadza. Rozkwita prawdziwa milość, po mimo, że mają dopiero czternaście lat. Wiem, że możecie sobie pomyśleć, że w tym wieku to nie możliwe ale ja bylam tego świadkiem. Oni się naprawdę kochali. Wszystko zaczelo się psuć z miesiąc temu. Niewątpliwie W. jest jednym z najladniejszych chlopaków w szkole. K. jest o niego wciąż zazdrosna. Z resztą on daje jej do tego powody. Nie będę ukryeać, że wiele dziewczyn na niego "leci". On z nimi nie flirtuje ale nie umie im dać do zrozumienia, że ma już dziewczynę. Myślę, że to nie jego wina.Ta zazdrość K. tworzy między nimi przepaść teoretycznie nie do pokonania.Latwo można się domyślić, że K. ma coraz większego dola. Wszystko zbliża się ku końcowi.Najgorsz jest to ,że oni się nadal kochają. Ale się już nie rozumieją. Nawet ciężko im jest ze sobą rozmawiać...
...i taki jest narazie koniec opowiadania. Swoją drogą nie wyobrażam sobie K. bez W. Już od pótora roku siedzi z nim zawsze na przerwie na parapecie. A teraz każdą przerwę będzie siedzieć z nami. Tak wlaśnie padl mój stereotyp milości doskonalej...
...a może ona nie byla tak doskonala jak mi się wydawalo?
Chyba będę musiala przyznać temu panu rację:
"Z milością jest jak z paczką zapalek, zbyt duż plomoień szybciej ją wypali."
Kamaz
Dodaj komentarz