Komentarze: 3
Jeszcze jeden taki dzień jak dzisiejszy i już mnie nie ma. Po prostu rozpłynę się od natłoku pozłacanego wszystkiego. I jeszcze ze swoją iście włoską cierpliwością musiałam znosić impertynencje, że niby mam wolne i że się obijam (czyli nie pracuję, a przebywając w domu nie sprzątam). Co doprowadziło do oczywistej wojny. Spędziłam równiutkie, okrąglutkie, różowiutkie dwanaście godzin nad zadaniami z matematyki. Wykułam na pamięć wszystkie pierdolone stolice tego świata (niektórych nazw nawet nie umiem wypowiedzieć, ale co tam, wiem gdzie są) i jeszcze w przerwach upajałam się ideologią marksistowską co bym już zupełnie duchowo nie podupadła od tego kujoństwa. Kawa, magnez i żadne inne takie nie pomogły. Ach no i jeszcze trzeba dodać do tego bounsujące rytmy Seana Paula i piekielną temperaturę 27 stopni w domu przy 2 na dworze. Godzinę temu zadzwoniła moja matka i powiedziała, że się rozwodzi, a termometr, który wyjęłam spod pachy wskazuje ehhh... co on wskazuje? Mam jakieś śmieszne czarne plamki przed oczami :)Czy to już koniec?
No i zapłonęłam marksistowską ideologią, która nawet w moim wolnym przekładzie jest zbyt ciężka do przetrawienia w dzisiejszy wieczór.
A ja jak zwykle nie lubię narzekać.- Chciałam jeszcze tak wspomnieć na marginesie.